Victoria

Iggy dotknął dziś serca Victorii.

Victoria dotknęła mojego serca już jakiś czas temu.

 

Victoria sprawia wrażenie szczęśliwej. Co więcej: to nie tylko wrażenie. Victoria jest szczęśliwa. Mimo wszystko.

Victoria ma kochającą, wspierającą rodzinę. Oddanych rodziców. Siostrę, która zrobiłaby dla niej wszystko. Victoria ma idealnego męża. Victoria ma dwie córeczki, które kradną serca, dokładnie tak samo jak ich mama.

Victoria ma APML (Acute promyelocytic leukaemia) – jedną z rzadziej występujących ostrych białaczek szpikowych. Raz już z nią wygrała. Niestety, białaczki bywają podstępne. I niekoniecznie podporządkowują się filmowym regułom. (Czyli: Ona jest bardzo chora, niemal umierająca. On ją kocha bez pamięci. Wszystko kończy się niemal tragicznie. Ale tylko niemal, bo jemu w ostatniej chwili udaje się znaleźć dawcę szpiku. A potem, zasadniczo, już tylko żyją długo i szczęśliwie.) W prawdziwym życiu białaczki lubią wracać. Czasami po dłuższej chwili, czasami całkiem szybko. Śmieją się w nos tym, którzy ośmielili się uwierzyć w „długo i szczęśliwie”.

Kiedyś, bardzo dawno temu wydawało mi się, że to wyjątkowo romantyczna choroba. Człowiek blednie, słabnie, staje się eteryczny. Nic, tylko wiersze pisać.

Nie, nie jest romantyczna. Daruję sobie szczegóły, ale zdecydowanie nic w niej romantycznego.

 

Białaczka Victorii przyczaiła się na kilka lat, pozwalając cieszyć się jej nudną normalnością: odprowadzaniem córek do szkoły, przygotowywaniem kolacji, oglądaniem Netflixa.

Przyczaiła się na tyle długo, żeby pojawiła się nadzieja: „Może jednak nie wróci?…”

Pierwszego siniaka zlekceważyła – zabieganej mamie takie rzeczy się zdarzają. Bo zderzenie ze złośliwą klamką. Bo wieczorne czytanie z dziewczynkami, zakończone sporą porcją łaskotek i ogólnego szaleństwa. Bo intensywna sesja pilates.

Drugiego siniaka starała się zlekceważyć, ale nie bardzo się jej to udało, bo w międzyczasie pojawił się też trzeci, którego zauważył jej mąż.

To on, następnego dnia, wczesnym rankiem, zawiózł ją na badania krwi. W okolicach jedenastej szef hematologii zadzwonił na oddział z pytaniem czy mamy wolny pokój dla Victorii. Victoria i jej mąż pojawili się jakieś dwadzieścia minut później. Ona w dżinsach, z przewieszoną przez ramię płócienną torbą – w końcu wyszła z domu tylko na chwilę, tylko po to, żeby zrobić wyniki. On w garniturze – przecież miał zarwać tylko poranek, później planował być w biurze.

 

Lekarze walczą o każdego. Naprawdę. Przynajmniej tu, gdzie pracuję. Rozpatrują możliwe opcje, ważą za i przeciw. W końcu jednak zamykają za sobą drzwi i wracają do swojego życia. I dobrze. I tak być powinno.

Czasami jednak zdarza się Victoria i wszystko zaczyna być jakby bardziej osobiste. Nie tylko dla lekarzy. Dla nas wszystkich. Dla farmaceutów przygotowujących najnowszą chemię. Tę z arszenikiem. Tę, która naprawdę dobrze rokuje. Dla Gilberta z housekeeping, który podrzuca Victorii i jej córkom popcorn, kiedy te robią sobie filmowe popołudnia. Dla pielęgniarek, które, kiedy tylko mogą, zatrzymują się na chwilę babskich pogaduszek.

Dla Iggy’ego, który dotknął jej serca, kiedy zakładał PICC-line. Przez większość czasu śpiewając przeboje ze starych musicali, opowiadając historie swoich nie zawsze udanych randek w ciemno i upierając się, że on nigdy się nie zakocha – w końcu zbyt wielu interesujących facetów w okolicy, żeby ograniczać się tylko do jednego. Robił to, bo ona się bała. Wiem. Byłam tam.

 

Victoria dotknęła naszych serc. Nie jestem pewna dlaczego. Może to uśmiech? Może to jak wtulają się w nią dziewczynki, kiedy wieczorem czas wracać do domu? Może to jak przekomarza się z mężem, kiedy ten opowiada o swoim dniu w pracy i kolejnym nudnym kliencie? Może to jak on na nią patrzy, kiedy myśli, że Victoria nie widzi? A może płynący w jej żyłach arszenik?

Victoria dotknęła naszych serc. Nie wiem czy to dobrze. Tak czy inaczej teraz już raczej nic nie da się z tym zrobić.